wtorek, 9 października 2012

Ot co...

Minęły nie całe dwa tygodnie, odkąd zaczęły się zajęcia, a ja już czuję się jakby to był półmetek sesji zimowej. A to przeczytać lekturę, a to kiedyś tam napisać referat, a to tam zrobić plakat, a to dwa egzaminy i oczywiście punkt kulminacyjny praca licencjacka. Niby rzecz wiadoma, że kiedyś nadejść musiała, a mimo jakoś ciężko się z tym zebrać do kupy. Będzie co ma być - tyle w temacie studiów.

Jeśli chodzi o jesień, to jest piękna, gdy pożółkłe liście opromienia słoneczko i jest ciepło. Słoneczko jest, ale ciepła nie ma, aczkolwiek w tej surowości jest coś orzeźwiającego i na swój sposób... hmmm nie wiem jak to nazwać. W każdym bądź razie jesień zawsze zapędza mnie w zadumę, w rozmyślenia i w ckliwe klimaty. Tak było w ten weekend, same ckliwe filmy, nawet książki w podobnym temacie leżą na moim biurku. Wszystkie te piękne filmy (Wciąż ją kocham, Niebo Montany, Zakochana Jane, Dziewczyna w czerwonej pelerynie) wprawiły mnie w nastrój, że miałam ochotę się przytulić nawet do jeża...