
Wydaje się, że ta książka na pierwszy rzut oka, nie wyróżnia
się niczym nadzwyczajnym. Można zapytać czym jest dobra książka? Czym się
charakteryzuje? Jakie elementy musi spełniać by być okrzykniętą książką roku? I
wreszcie najważniejsze pytanie: Czy „Gwiazd naszych wina” jest dobra książką.
Ja mówię: NIE! Ta książka jest fantastyczna! Tę opowieść można kochać lub nie.
Ja ją uwielbiam i stwierdzenie „Ta książka jest dobra” moim zdaniem jest zbyt
skromna. John Green dla mnie jest
mistrzem słowa, który wzbudził moją sympatię książką „Szukając alaski”.
Zafascynowało mnie to, że pisze z taka łatwością o rzeczach trudnych,
skomplikowanych, być może lekko kontrowersyjnych. „Gwiazd naszych wina” kradło
moje serce kawałek po kawałku… Były momenty, jak już wspomniałam, kiedy się
uśmiechałam do zdań wylewanych ze stronic, ale były też momenty zamyślenia, melancholii,
wzruszenia, gdzie uroniło się nie jedną łezkę.
Książka o raku, zakochanych nastolatkach i marzeniach, które
nigdy mogą się nie ziścić. Greenowi udało się przelać na papier to czym jest ta
okrutna choroba, w sposób lekki, z dystansem, a zarazem dosadny. Ubarwił
historię miłością nastolatków, którzy kochali siebie uczuciem prawdziwym,
szczerym, bezwarunkowym. Takiego przywileju nie mają nawet zdrowi, dorośli
ludzie.
Piękna opowieść bez banału i zbędnego patosu, zdecydowanie warta polecenia!
(Pozostaje nadzieja, że nie zepsują książki filmem, na który czekam z niecierpliwością)
Moja ocena: 10/10