środa, 17 grudnia 2014

Diana Wolfer - Dwa wybory

Dwa wybory, jest moją drugą książką przeczytaną w serii „Zbliżenia”. Tak samo jak pierwsza (Szczeniak. Jak labrador ocalił chłopca z ADHD) wzbudziła we mnie wiele emocji, skłoniła do refleksji, a wszystko za sprawą trudnej historii opisanej w niezwykły sposób.
W książce tej poznajemy 17 – letnią dziewczynę, która zachodzi w ciążę, jak się można domyśleć, oczywiście nie planowaną. Z początku i z opisu na końcu okładki wnioskowałam, że Elisabeth będzie staczać ze sobą walkę, co zrobić, jak postąpić, a zakończenie historii będzie jej ostateczna decyzją. Jednakże struktura książki została przewidziana inaczej. Otóż historia ta została opowiedziana w sposób powiedziałabym nie konwencjonalny. Przedstawia dwie różne wizje, tego jak wygląda jej życie po dokonaniu konkretnego wyboru. Mamy wiec Libby, która skłonna jest poświęcić się wychowaniu dziecka, oraz Beth, dla której liczy się własne ja i marzenia, a więc nie ma miejsca dla dziecka i jedynym wyjściem z tej sytuacji jest aborcja. Oba przedstawione wybory nie są łatwe, ani kolorowe. Wręcz przeciwnie niosą za sobą różnego rodzaju konsekwencje, a nawet wątpliwości. Nie mniej jednak z punktu widzenia bohaterki każdy z tych wyborów, jest dla niej korzystny i sprawia, że czuje się szczęśliwa. Co ciekawe, książka ta w swoim zakończeniu, nie mówi nam czytelnikom, jak było naprawdę i jaką Elisabeth podjęła ostateczną decyzję. Mamy zaserwowane dwa warianty, które dają nam możliwość porównania sytuacji, zachowania bohaterki, jej drogę i zmianę, ale przede wszystkim mamy możliwość wybrania tej wersji historii, która bardziej nam „leży” z różnych względów.

Choć książka przedstawia trudny temat, to czyta się ją bardzo szybko. Wręcz nie można się od niej oderwać, bo po prostu chcę się wiedzieć co dalej. Według mnie jest całkiem nieźle skomponowanym schematem ludzkich decyzji, w tym przypadku nastolatków, którzy znaleźli w dość trudnej sytuacji. Jak dla mnie jest to świetna książka, bardzo refleksyjna i zwraca uwagę na temat, o którym na co dzień się nie myśli.

Polecam!
Moja ocena: 8/10

niedziela, 30 listopada 2014

Katja Millay - Morze spokoju



Nastya była dziewczyną, która miała marzenia i czuła się z nimi kompletna. Jednak nie było dane, aby ziścić je do końca. Jedna chwila, jeden moment, zły dzień, złe miejsce i czas i wszystko na czym jej zależało zostało przekreślone.Josh'a los także nie oszczędził. Pewien ciąg wydarzeń sprawił, że wokół chłopaka utworzyła się nie widzialna bariera. Nikt z nikim nie próbuje rozmawiać, nikt nie pociesza...jet on sam, jego myśli i jego meble.
Oboje są specyficzni, oboje mimo młodego wieku mają już niezły bagaż doświadczeń, oboje potrzebują ocalenia...Tylko czy uda im się ocalić siebie nawzajem? Czy uda się im stawić czoła swoim demonom? Czy znajdą drogę by w ich skomplikowanej relacji narodziło się trwałe uczucie?

"Morze spokoju" jest pod wieloma względami unikatowe. Bohaterowie książki nie są plastikowi, idealni. Mają swoje problemy i sposoby radzenia sobie z nimi. Powiem szczerze, że zachowanie głównej bohaterki mnie irytowało, czasami miałam ochotę nią potrząsnąć, choć i tak miała by to pewnie w poważaniu czterech liter. Niemniej jednak autorka książki stworzyła postać, która nie jest mdła. Wywołuje różne emocje czasem ma się ochotę jak wcześniej wspomniałam potrząsnąć, czasami zignorować (jak sama tego chce), a czasami wywołuje silne współczucie i żal, gdzie chce się ją po prostu przytulić. Josh to inna para kaloszy, nie musi się wysilać by być sam, gdyż wszyscy inni mu to świetnie gwarantują, poza jego kumplem Drew.


Książka ta urzekła mnie bohaterami z krwi i kości. Nie tylko w kwestii głównych bohaterów, ale również tych pobocznych, którzy kreują swój wizerunek tak by stwarzał pozory, a pokazywał jak najmniej ich prawdziwe i piękne oblicza. Katja Millay stworzyła bohaterów, którzy mogą żyć obok nas. Podoba mi się także w tej książce tajemnica i potęgowanie napięcia. Bardzo chce się wiedzieć co takiego się przydarzyło tej dziewczynie, że stała się, a raczej chciała pokazać, że jest kimś innym niż była. Jednakże tu jest mały szkopuł, a tym samym mały minus. Tajemnica i potęgowanie tragizmu, sugeruje, że zdarzyło się coś naprawdę złego, okrutnego i traumatycznego. Nie twierdzę, że wyjaśnienie jej historii takie nie jest, bo Nastyę spotkał naprawdę okropny los, ale prawdę mówiąc po tym jak wyrażała emocje, czując to całe zniszczenie, nienawiść i chęć zemsty spodziewałam się czegoś mroczniejszego, co mną wstrząśnie bardzo głęboko.No cóż...i nie jedno przesłanie oraz pewnego rodzaju  symbolizm, który widać szczególnie na końcu i wg mnie jest kwintesencją tejże historii...:
"- Co zobaczyłaś, kiedy umarłaś? - Uśmiecha się półgębkiem, niepewnie, jakby czuł się zażenowany własnymi słowami. - Bo chyba nie Morze Spokoju?
Spoglądam na niego i wcale nie jestem taka pewna.
- Co to było za miejsce? - Jego głos załamuje się lekko, po uśmiechu nie został ślad.[...]
- Twój garaż."

Moja ocena:8/10

niedziela, 16 listopada 2014

Cormac McCarthy - Droga


Postapokaliptyczny świat, nicość, przetrwanie, miłość...wydawać by się mogło, że jedno z tych słów tutaj nie pasuje. Wręcz przeciwnie, pasuje idealnie. "Droga" wg mnie to książka, która zawiera w sobie bardzo wiele, mimo iż może się wydawać, że nic się nie dzieje. 

Ojciec i syn, przemierzają Amerykę, zniszczoną, pozbawioną koloru, pozbawioną życia, wydawać się może, że pozbawianą także nadziei, a mimo wszystko żyją, starają się przetrwać i dbają o siebie. Ich celem jest iść, zdobyć pożywienie i unikać złych ludzi. Czasem jest im łatwo, a czasem...więcej niż czasem jest gorzej, a kolejne kłody pod nogami stają się coraz trudniejsze do pokonania...upadają i podnoszą się, dążą dalej wyznaczaną drogą, choć wydawać się może, że tam dokąd zmierzają nic już na nich nie czeka, poza oczywistym.... 

Książka jest dla mnie pod pewnymi względami specyficzna, ale także unikatowa. Styl jakim została napisana jest zręczny, prosty, słowa są niczym idealnie pasujące do siebie puzzle, tworzą niepowtarzalny, tajemniczy, a czasem nawet magiczny klimat. Szczególnie urzekają mnie dialogi między ojcem i synem (choć przyznam, że na początku przeszkadzało mi, że nie są zaznaczone), które na pozór są banalne, ale pod tym banałem, kryje się głębia, która nie pozwala przejść obojętnie, dzieje się ta magia sytuacji, miejsca, czasu, tu i teraz. Niesamowita jest także relacja tych dwojga bohaterów, są swoimi kompanami, swoimi przyjaciółmi, swoją jedyną rodziną. Kolejnym plusem książki była tajemnica tego co się wydarzyło, ogrom zniszczenia, szarość, spalone drzewa mogą wskazywać na różne scenariusze, wojna, bomba nuklearna, wybuch elektrowni jądrowej...Jedyne co wiadomo to, że populacja ludzkości krytycznie zmalała, opady deszczu i śnieg są szare, po zwierzętach nie został żaden ślad, a ci co przeżyli starają się przetrwać za wszelką cenę, pokazując najstraszliwsze oblicze człowieka w okresie zagłady. A jednak w tym całym złu i zniszczeniu panuje miłość ojca i syna - oni są "tymi, którzy niosą ogień"...

"Droga" to książka, która przenosi nas w świat, który może stać się realnym scenariuszem dla całego świata. Jest zarazem przestrogą i refleksją, do tego by coś w sobie zmienić oraz dostrzec i docenić to co mamy.

Moja ocena: 8/10. Polecam!

wtorek, 5 sierpnia 2014

Lesley Livingston - Mroczne światło


Po ostatnich wydarzeniach w "Oddechu nocy" para zakochanych, Kelley i Sonny musieli się rozstać. Dziewczyna została w świecie ludzi, gdzie kontynuowała swoją aktorską karierę. Jednak tęsknota za ukochanym nie pozwała na czerpanie przyjemności z pracy. Natomiast Sonny z rozkazu króla Oberana wrócił w zaświaty by wypełnić niebezpieczne zadanie: poskromić wojowników Dzikich Zastępów.
Dziewczyna także nie może czuć się bezpiecznie. Jako córka Króla Zimy i Królowej Jesieni, ma wielu wrogów, którzy czyhają na jej życie. Sprawa komplikuje się, gdy dziewczynę atakuje dziwny złoczyńca, który jak się okaże nie należy do świata ludzi. Z pomocą przychodzi Fennrys, ale to nie koniec kłopotów, lecz dopiero ich początek.

Kiedy pierwszy raz spotkałam się ze światem Faerie stworzonym przez Lesley Livingston byłam nim urzeczona. Z niecierpliwością oczekiwałam kolejnej części by zanurzyć się w morzu wyobraźni. Cudownie było po raz kolejny znaleźć się w świecie Kelley i przekonać się, że potencjał tej historii został w pełni wykorzystany. Paradoksem wydaje się fakt, że druga część ("Mroczne światło") w moim odczuciu okazała się lepsza od pierwszej.

Przede wszystkim co się rzuca w oczy to plastyczny styl autorki, pełen opisów, które naprawdę pobudzają wyobraźnię. Bez trudu mogłam wykreować w swoim mózgu oby dwa światy, postacie, stworzenia i związane z nimi wydarzenia. "Mroczne światło" to także duża dawka emocji. Czytając tę książkę na własnej skórze odczuwałam wszystko to co przeżywali bohaterowie tej książki: radość, smutek, złość, zagubienie, osamotnienie. Jeszcze długo po przeczytaniu ostatniej strony czuję dramat ostatnich scen. A przecież nie ma nic lepszego niż emocje, która serwuje nam książka.

Na uwagę zasługuje również konstrukcja tej książki. W moim odczuciu pomysł na jej treść został zrealizowany od A do Z. Wszystkie jej elementy, watki zostały dokładnie przemyślane i ubrane słowa, które po prostu same płynęły. Cała treść jest logiczną całością, która pobudza wszystkie zmysły, a także potrafi zaskoczyć. Czuć, że autorka tego cyklu włożyła w te historię wiele pracy i serca.

Wykreowany świat elfów w tej książce wcale nie jest prosty. Jest pełen istot, które albo są po twojej stronie, albo nie. Ich świat jest skomplikowany, nie brakuje w nim intryg i do samego końca nie wie się kto komu sprzyja, kto jaki ma cel, a kto chce po prostu i zwyczajnie wykorzystać dla osiągnięcia własnych korzyści. Po pierwszym tomie, bohaterów, brzydko mówiąc zaszufladkowałam na dobrych, złych i tych pomiędzy. Po drugiej części nie jestem już taka pewna tych podziałów. Podoba mi się to, że postacie te nie są w pełni idealne, mają w sobie światło i mrok, maja dylematy, targają nimi sprzeczne emocje, a kiedy trzeba mówią to co maja na myśli, jeśli akurat mogą sobie na to pozwolić.


Jedno jest pewne autorka wie co robi dlatego też równie niecierpliwie czekam na kolejny tom, który mam nadzieję utrzyma poziom pozostałych dwóch części i nadal będzie tak emocjonująca jak ta.
Polecam każdemu, kto od czasu do czasu lubi przenieść się w bajkowy świat.

Z czystym sumieniem 10/10.

sobota, 2 sierpnia 2014

Kimberly Derting - Ukryte

Śmierć jest naturalnym etapem życia, którego nie da się uniknąć. Mimo, iż towarzyszy nam od zawsze, wciąż jest tajemnicą, która w dalszym ciągu wzbudza zainteresowanie naukowców, a także lęk przed tym co nieznane. Śmierć nigdy nie pozostaje obojętna, nie jest ważne czy przyszła znienacka, czy była wynikiem choroby, zawsze pozostawia ślad w sercu tych, którzy znali osobę zmarłą. Ten ślad z czasem może zblednąć, ale nigdy nie zniknie.

Autorka Kimberly Derting w książce "Ukryte" przedstawiła postrzeganie śmierci w sposób dość interesujący. Violet urodziła się z niezwykłym darem. Odkąd była dzieckiem wyczuwała martwe zwierzęta, które przywoływały ją do swoich martwych powłok. Cisza nastawała dopiero wtedy, kiedy zostały pogrzebane. Jednakże nie tylko martwe zwierzęta ją wzywały, a także tragicznie zmarli ludzie. Każdy zamordowany człowiek pozostawia po sobie echo, które dziewczyna może usłyszeć, zobaczyć, a nawet poczuć smak. Jednakże na tym dar Violet się nie kończy. Zmarli posiadają echo, a ich oprawcy zostają naznaczeni charakterystycznym piętnem. Życie dziewczyny obdarzonej takim talentem nie jest łatwe. Dookoła niej echa wirują, a każda napotkana osoba może nosić piętno o różnej sile natężenia. Na szczęście dziewczyna nie musi mierzyć się sama ze swoim sekretnym darem. Ma wsparcie rodziny oraz swojego przyjaciela Jaya.
Niebawem w miasteczku zostaje znaleziona przez Violet martwa dziewczyna. Akt ten wzbudza niepokój mieszkańców, który wzmaga się gdy zaczynają znikać kolejne nastolatki. Violet zdaje sobie sprawę, że teraz może wykorzystać swój dar tak aby odnaleźć zaginione dziewczyny, a także schwytać siejącego strach mordercę. Podejmuje się heroicznego, ale i tym samym niebezpiecznego zadania, w którym pomaga jej wcześniej wspomniany przyjaciel. Tutaj także rzeczy zaczynają się komplikować, gdyż dziewczyna względem Jaya zaczyna odczuwać nieco inne uczucia niż do tej pory i boi się, że przez te uczucia może stracić cennego przyjaciela. Przed dziewczyną czeka nie lada wyzwanie: poskromienie niebezpiecznego mordercy oraz rozwiązanie swoich uczuciowych rozterek.

Hm...cóż mogę powiedzieć o odczuciach względem tej książki. Niby mamy powielający się schemat: dziewczyna z darem+przystojny facet+niebezpieczeństwo któremu trzeba stawić czoła, jednakże prawdę powiedziawszy książka ta wyróżnia się na tle innych o podobnym zarysie. Po pierwsze mamy do czynienia z trzema wątkami: kryminalnym, paranormalnym i romansowym, które świetnie ze sobą współpracują i całość historii jest spójna i logiczna. Co prawda w pewnym momencie wątek miłosny bierze górę nad pozostałymi, ale nie razi to za bardzo w oczy i wypada naturalnie. Po drugie w książce tej znajdują się dwie narracje, które nadają tej historii charakteru. Pierwszy narrator, jest narratorem wszechwiedzącym, dzięki któremu poznajemy Violet, jej rodzinę i przyjaciół, rozterki, przemyślenia ect., natomiast drugi narrator opisuje rzeczy z punktu widzenia mordercy, poznajemy jego odczucia oraz sposób myślenia. Dzięki tym dwóm obrazom, unikamy monotonii i otrzymujemy dawkę dreszczyku emocji. Po trzecie historia ta jest skonstruowana w sposób wyważony: z jednej strony jest napisana językiem przystępnym, zrozumiałym, a z drugiej nie daje nam odpowiedzi od razu na tacy i potrafi zaskoczyć.
Na uwagę zasługują również sami bohaterowie. Miło było poznać Violet i Jaya, którzy mimo burzy hormonów, mają także przysłowiowy olej w głowie. Violet ma zacięty charakter, która zrobi wszystko by skończyć to co zaczęła. Jay natomiast został wykreowany na zwykłego chłopaka, który nie zwraca uwagi na to, że stał się szkolnym przystojniakiem i obiektem pożądania koleżanek. Jednakże ich zachowywanie, przypominało przedszkolne podchody. Niby oboje wiedzieli, że coś do siebie czują, ale oczywiście by to potwierdzić musieli najpierw utrudnić sobie życie. Momentami ten wątek był zabawny, a czasem irytujący, ale jakby na to nie patrzeć w prawdziwym życiu czasem też się tak zdarza.

Ogólnie książkę tę czytało się bardzo dobrze, wciągnęła mnie od pierwszej strony i nie zawiodła mnie na samym końcu. Z czystym sumieniem 8/10. Polecam!








wtorek, 22 lipca 2014

Leigh Fallon - Córka żywiołu



Megan Rosenberg po raz kolejny zmieniła szkołę. Tym razem jednak wraz z ojcem przeprowadzili się do Irlandii, mając nadzieję, że tym razem wszystko się ułoży jak należy. Okazuje się, że tutaj czuje się jak w domu. Poznaje przyjaciół, a także zakochuje się w szkolnym przystojniaku Adamie DeRisie. Niebawem dowiaduje się rzeczy, które nie tylko mają sens, ale także wskazują jej przeznaczenie. Jednakże, obok kwitnącej namiętnej miłości pojawia się zagrożenie, któremu trzeba stawić czoła.

"Córka żywiołu" była moim spontanicznym zakupem w ciemno. Cóż, któż się nie oprze biedronkowym zakupom za 9.99 ? :P Dopiero gdy znalazła się na mojej półce zaczełam szperać w recenzjach. Cóż okazało się, że opinie są podzielone. Jednym przypada do gustu, innym nie. Tak już bywa. Mnie osobiście książka się podobała. Nie oszukujmy się, książka ta może i nie jest wybitnym dziełem, a także można doszukać się kilku znajomych elementów z innych książek, ale mimo to historia ta wciąga, czyta się ją lekko, szybko  i przyjemnie. W sam raz na leniwe popołudnie. Owszem czasami męczyły mnie dialogi i niektóre sytuacje w których znajdowali się bohaterowie, ale z drugiej strony w końcu jest to typowa książka skierowana do młodzieży. Muszę przyznać, że podoba mi się pomysł, w którym to żywioły grają główną rolę. Ciekawe spojrzenie na ta kwestię, jednakże można się troszeczkę przyczepić otoczki jaką autorka stworzyła. Odniosłam wrażenie, że ta kwestia nie została dopieszczona tak jak powinna, dlatego też chętnie sięgnę po druga część by się przekonać czy coś się zmieni, czy też pozostanie tak jak jest.

"Córka żywiołu" ma swoje zalety jak i wady, na które myślę, można przymrużyć oko, jeśli sięga się po nią po to by się zrelaksować i odmóżdżyć nie wymagając niczego więcej.
Zakupu nie żałuję, a moja ocena:  7/10



poniedziałek, 16 czerwca 2014

Suzanne Collins - Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia


W poprzedniej części Katniss Everdeen i Peeta Mellark przetrwali igrzyska łamiąc zasadę "zwycięzca może być tylko jeden". Kapitol nie był zachwycony ich wyczynem, który z reszta został odebrany jako bunt. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że kilka jagód stanie się początkiem rewolucji mieszkańców Panam.

Teraz, gdy zostali zwycięzcami 12 dystryktu, czeka ich obowiązkowe Tournee Zwycięzców. W miedzy czasie w poszczególnych dystryktach mają miejsce zamieszki. Oczywisty fakt nie podoba się władzom Kapitolu i zrobią wszystko by go stłumić. Okazją stają się rocznicowe 75. Głodowe Igrzyska, kiedy to na arenie maja zmierzyć się wylosowani z każdego dystryktu zwycięzcy z poprzednich igrzysk...


Pierwszą część przeczytałam bardzo szybko, bo nie mogłam się od tej książki odkleić. Z drugą było nie co inaczej: raz, że za bardzo nie miałam czasu na lekturę, a dwa momentami mnie męczyła i wtedy ją odkładałam na półkę. Oczywiście nie można zaprzeczyć, że styl pisarki jest świetny, prosty ale nie banalny, dobry w odbiorze, jednakże czasami odnosiłam wrażanie, że za dużo się dzieje. Z jednej strony to dobrze bo akcja nie jest jednostajna, są zwroty akcji, które potrafią zaskoczyć, ale z drugiej strony wyznaję zasadę "co za dużo to nie zdrowo". Na całe szczęście dobry warsztat pisarki, zapobiega pogubieniu się w historii. 

Dodatkowym plusem jest bliższe poznanie postaci i ich uczuć. Podoba mi się fakt, że Katniss nie jest przedstawiona tylko i wyłącznie jako niewinna ofiara. Można dostrzec jej wewnętrzne rozważania, nad tym co słuszne, a co złe, zagubiona pośród swoich uczuć do Peety i  Gale’a, gotowa zrobić wszystko by ocalić swoich bliskich, skłonna do zimnych kalkulacji,ale także do okazywania empatii. 
Peeta nadal pozostał przyjaznym, dobrodusznym i oddanym chłopakiem, który umie zaskarbić sobie sympatię. Jest tym typem człowieka, który gotowy jest oddać życie za osobę, która nie wiadomo jakie naprawdę żywi do niego uczucia.
Jeżeli chodzi o Gale’a to szkoda, że tak mało miejsca mu poświęcono w tej części. Cóż mam nadzieję, że zakończenie 2 części, zwiastuje, że w "Kosogłosie" będzie go więcej.
Podoba mi się także sposób przedstawienia Prim. Nie jest już tylko wystraszoną dziewczyna, lecz stała się osoba twardo stąpającą po ziemi, dzielnie pomagając matce w opiece nad chorymi.

Ogólnie powieść jest bardzo dobra, jest bardziej złożona niż pierwsza, jednakże w porównaniu z pierwszą oceniam ją na punkt niżej:  9/10

Jeszcze parę słów o filmie. Otóż tym razem zabrałam się do tego jak należy, najpierw książka, potem film;) Wiadomo w ekranizacji książki nie da się zawrzeć wszystkiego i scenarzyści przedstawiają swoją interpretację. Jednakże, pominięcie pewnej kwestii w pierwszej części, wpływa na filmowe wątki drugiej. Dla tych co nie czytali książki, pewne rzeczy mogą się wydać dziwne. Może się czepiam, ale jak dla mnie utrata nogi Peety w pierwszej części była w jakimś stopniu ważna,bo w pewien sposób wyjaśnia zachowania innych.

Ocena filmu: 8/10

niedziela, 23 lutego 2014

Suzanne Collins - Igrzyska śmierci

O LOL! 1,5 dnia tyle zajęło mi przeczytanie pierwszej części Igrzysk śmierci. Co mogę napisać, gdy już powiedziano tak wiele o tej powieści ? Fabuły chyba też nikomu przybliżać nie trzeba, bo mniej więcej każdy orientuje się o co chodzi, także streszczenie tym razem sobie daruję. Dzisiaj będzie krótko.

Zanim przeczytałam książkę, obejrzałam film. Szczerze mówiąc gdy widziałam plakaty i kinowe zwiastuny filmu, stwierdziłam, że to coś nowego, może być to interesujące, ale jakoś nie czułam szczególnego przymusu do pójścia na film na premierę. Igrzyska śmierci obejrzałam w zaciszu domowym i zwyczajnie film „wgniótł” mnie w fotel. Wtedy poczułam autentyczny mus przeczytania tejże książki, która jest cudowna. Spotkanie z książkową wersją Igrzysk Śmierci, było prawdziwą ucztą dla wyobraźni, poczucia emocji, zrozumienia uczuć bohaterów. Postacie, które w filmie nie wzbudziły mojej sympatii są teraz moimi faworytami. Myślałam, że po obejrzeniu filmu, będzie mi trudno przebrnąć przez stronice książki, głównie dlatego, że przewijałyby mi się ekranowe sceny. Okazało się, że nie było tak źle. W zasadzie w ogóle mi to nie przeszkadzało. Owszem twarze głównych bohaterów, były twarzami aktorów,  ale nie było to wadą. Jeśli chodzi o akcję, zdarzenia, miejsce akcji, mogłam dać upust swojej wyobraźni, wypierając to co widziałam w filmie. Ucieszyło mnie, że było wiele sytuacji, które w filmie zostały przedstawione inaczej niż w książce. Przez to czułam się zaskoczona i to w pozytywnym sensie. Zrozumiałam również to, że błędnie interpretowałam sceny przedstawione w filmie, bądź też zostały specjalnie tak zagrane. Książka pozwoliła mi lepiej poznać Katniss, Peete (któremu kibicuję, chociaż w filmie za nim nie przepadałam, wniosek: książka potrafi zmienić punkt widzenia), Gala. Polubiłam nawet Effi, która mimo wszystko wydaje się być pozytywną osobą. W książce jest również wiele innych postaci, które idealnie współgrają z wizją świata autorki. Ich obecność nie razi, a nadaje wielowymiarowości tej historii. Różne  role i różne punkty widzenia, ale czy nie są gra pozorów aby zadowolić Kapitol? Trudno jednoznacznie i stu procentowo stwierdzić, ale mam zamiar się o tym przekonać. Jedno jest pewne książka przekazała dużo, dużo, dużo więcej niż ekranizacja.

Przede mną jeszcze dwie części serii, które z pewnością przeczytam. Tym razem jednak zachowam odpowiednią kolejność, choć bardzo mnie korci obejrzenie kolejnej części . Suzanne Collins wie jak zaintrygować czytelnika, wciągnąć w historię, wzruszyć, momentami rozbawić, ale przede wszystkim skłonić do refleksji. Całą gama kolorów i uczuć w jednej historii.

Gorąco polecam!

Ocena: 10/10

sobota, 22 lutego 2014

Wędrówka przez sen


"Wędrówka przez sen" jest drugą częścią trylogii amerykańskiej autorki - Josephine Angelini. Minęło trochę czasu od kiedy przeczytałam pierwszą część „Spętanych przez Bogów”, ale mimo to nie zakłóciło to mojej percepcji, chociaż czasami moja pamięć miała malutkie luki. Po tym jak Helena, dowiedziała kim naprawdę jest, jej życie zmieniło się  nie do poznania. Okazało się, że jest potomkinią mitycznych bogów, poznała i trenuje swoje moce, pojawiła się jej matka, która ją porzuciła gdy była dzieckiem i doświadczyła zakazanej miłości. Helena i Lucas byli współczesną wersją Heleny Trojańskiej i Parysa, która kilka tysięcy lat temu  zakończyła się wojną. Aby historia nie miała powtórki muszę trzymać się od siebie z daleka. Kolejnym aspektem stojącym na ich drodze, są więzy krwi.

Helena jest nie tylko potomkinią bogów, ale także podziemnym wędrowcem. Jest jedyną osobą, która może powstrzymać erynie, które wywołują nienawiść i zmuszają członków Domów, do dokonania zemsty krwi. Błędne koło nie ma końca. Wędrówki do krainy Hadesa stają się coraz trudniejsze i mają wpływ na zdrowie dziewczyny, która staje się powoli własnym cieniem. Zadania nie ułatwia także próba trzymania z daleka Lucasa, który również się zmienia. Nikt nie wie gdzie znika, ani co się z nim aktualnie dzieje. Helena czuję się samotna, do czasu gdy poznaję w podziemiach Oriona. Razem łączą siły by znaleźć sposób na erynie.

W większości przypadków trylogii, drugie części zazwyczaj wypadają słabiej niż pierwsza część. „Wędrówka przez sen” w moim odczuciu jest nieco słabsza, ale nie jest tragicznie. O ile pierwszą część oceniłam na 10, o tyle tej  odejmę dwa punkty. Czasami miałam wrażenie, że główna bohaterka za bardzo się starała. Jasne spoczywa na niej ogromne brzemię, wszyscy na nią liczą i nie chciała ich zawieść, ale jak na mój gust za dużo było altruizmu. Po za tym nie mam do czego się przyczepić. Pojawiają się nowe postacie mityczne,  ciekawie  choć skrótowo przedstawione  i myślę, że na brak akcji nie można narzekać, szczególnie w ostatnich rozdziałach, gdzie nabrały tempa i zakończyły w sposób ciekawy, intrygujący bo co dalej? Czy ktoś ma ukryty cel? I czy w ogóle takowy jest ? I co z trójkątem miłośnym? Odpowiedzi zawiera „Bunt bogini”, którą mam nadzieję „dorwać” w najbliższym czasie.

Także jeśli chcecie uciec w świat fantazji i mitologii, polecam.


Moja ocena: 8/10

piątek, 7 lutego 2014

Morza Szept - Patricia Schröder

Elodie, główna bohaterka powieści zatytułowanej Morza Szept, ma siedemnaście lat i spotkała ją bolesna tragedia- straciła ukochanego ojca. W niczym nie znajduje pocieszenia. Nie może jej pomóc nawet jej najlepsza przyjaciółka, Sina. Matka chcąc ulżyć cierpieniom własnego dziecka, postanawia wysłać nastoletnią pociechę na wys Guernsey, gdzie zamieszkała by u ciotecznej babki Grace. Pomysł zdaje się być idealny, jednakże nie dla Elodie. Dziewczyna cierpi na paniczny lęk przed wodą, a tej na malutkiej wyspie nie brakuje. Zewsząd otacza ją woda. Pomimo niechęci dziewczyna postanawia skorzystać z okazji, mając nadzieję, że upora się z własnymi demonami. Wbrew pozorom i swoim wyobrażeniom szybko nawiązuje nowe przyjaźnie, choć nie wszyscy cieszą się z jej przybycia gdyż ma wróżyć to nieszczęście mieszkańcom wyspy. W niedługim odstępie czasu na polanie znajdują martwą dziewczynę. Okoliczności jej śmierci są tajemnicze, a miejscowa policja nie potrafi od razu znaleźć wytłumaczenia. Elodie zdaje się mieć swoją teorię, a w między czasie poznaje zniewalającego Gordiana...

Okładka książki Morza szept niewątpliwie przykuwa wzrok, krótka notka na tylnej okładce mówi nam, że niechybnie mamy do czynienia z historią, która nas porwie w wir niemożliwej namiętności, na tle wspaniałego krajobrazu wyspy Guernsey. Mroczne legendy Wysp Normandzkich są świeżym powiewem morskiej bryzy. Pomysł ciekawy, nie można zaprzeczyć, jednakże jego wykonanie nie bardzo mi odpowiada. Nie odczułam ekscytacji malowniczością miejsca, a namiętny wir miłości człowieka i osoby "nadludzkiej" nie zrobiły na mnie szczególnego wrażenia. Ot historia, w której zostaje wciśnięta ludzka istota z przeżyciami, na malutkiej spokojnej do tej pory wyspie, gdzie zaczynają się dziać rzeczy niemalże niewytłumaczalne. Oczywiście romans tych dwojga nie jest możliwy: ona jest człowiekiem (czy na pewno? w pewnym momencie, a w zasadzie od samego początku odnosiłam wrażenie, że nie do końca tak jest, końcówka książki zdaję się to potwierdzać, jednak 100% pewności nie mam) on nie, tak bardzo się kochają, a nie mogą ze sobą być. Naprawdę nie mam nic przeciwko takim historiom, nawet lubię takie czytywać dla zrelaksowania się o ile to ma ręce i nogi. Owego osobnika, cudownego Gordiana, Elodie poznaje tak naprawdę, oko w oko, stosunkowo późno, zupełnie odstawiając Cyrila, który początkowo ją intrygował, a później jak za odjęciem magicznej różdżki straciła nim zainteresowanie. Ok, można to zrzucić na urok Gordiana, na zakochanie się od pierwszego wejrzenia, na odnalezieniu swojej drugiej połówki pomarańczy tak jak w większości przypadków książek, w której występuje wątek miłosny. Z tym że, czytając taką historię odczuwało się te magię między dwojgiem zakochanych, tą iskrę w sposób naturalny. Tu niestety tego nie czuję. Wydaje się to wymuszone i sztuczne. Zdecydowanie tego haczyka nie połknęłam. Sam boski Gordian w moim odczuciu jest nijaki (a przecież delfiny same w sobie nie są nijakie). 
Co do morderstw, początkowo tajemniczych, musiało się znaleźć w końcu jakieś wytłumaczenie. Gdy takowe się pojawia, nie wzbudza to żadnego elementu zaskoczenia wśród ludności wyspy. Coś co ma geny człowieka i delfina, wyszło na ląd, odbyło stosunek seksualny i zabiło bezbronną dziewczynę. W takim razie trzeba to coś znaleźć i ubić. Oczywiście było chyba jedno zdanie mówiące o tym, że ludzie są wystraszeni i nie zaznają spokoju dopóki nie znajdą winnego, ale ponownie nie poczułam, znowu żadnych emocji.  Zanim laboratoria odkryły prawdę Elodie miała swoją teorię, że są to Niksy. Podzieliła się owymi spostrzeżeniami z wyspiarską przyjaciółką Rubi, która stwierdziła, że może mieć rację. Ot normalna rzecz Niksy istnieją, są szybsze od ludzi, mają lepszy wzrok i słuch, ale przecież nie mamy czego się obawiać to tylko Niksy. Okej zapewne powiecie, że się czepiam, ale jeszcze nie spotkałam się z podobnym "olewczym" opisem. Zawsze towarzyszyły jakieś emocje: strach, podziw, a tu zauroczenie jednych i obojętność drugich. Zero magnetyzmu. Jedyną ciekawą postacią w całej opowieści wydaje się być  Javen Spinx. Ciekawy człowiek, szkoda, że było go tak mało.  Watki silące na tajemnice, także nie wyszły za dobrze. Mam wrażenie, że historia ta, miała potencjał ale nie została zbytnio dopracowana, pomysł dobry, ale wykonanie, na tle porównania z innymi książkami, wypada blado. Może taki był celowy zabieg autorki? Tego nie wiem.... Wiem jednak, że ta opowieść nie porwała mnie tak jak tego oczekiwałam, ta książka dla mnie nie wiała bryzą, a nudą.


Moja ocena: 4/10

niedziela, 2 lutego 2014

Niszczycielskie anioły


Penryn ma siedemnaście lat i  żyje w post apokaliptycznym świecie, zrujnowanym przez anioły z niebios. Jej celem dotychczas była opieka nad niepełnosprawną siostrą i szaloną matką w świecie, w którym zaczęły rządzić inne reguły, w którym strach przed skrzydlatymi wojownikami jest nierozerwalną częścią ich codziennego życia. Pewnego dnia Penryn jest świadkiem walki aniołów, chcąc nie chcąc wtrąca się w nią, co zostaje przepłacone porwaniem siostry. Dziewczyna zabiera okaleczonego anioła, licząc na jego pomoc. Razem, zawierają tymczasowy sojusz wbrew rozsądkowi by odzyskać to na czym im najbardziej zależy.

Angelfall, autorstwa Susan Ee, to książka, która pokazuje anioły i ich oblicze z zupełnie innej strony. Są inne niż te, które sobie wyobrażaliśmy jako powierników i obrońców. Są wysłannikami śmierci i przyczyną wielu zniszczeń. Wzbudzają lęk i zmuszają do ukrywania się przed ich gniewem. Nikt nie wie dlaczego zaatakowali i jakie jest ich zadanie. Niewiedzą tego nawet sami aniołowie. Są robotami, które wykonują rozkazy. Ale czyje? Czy samego Boga? Czytając książkę, nie sposób poznać odpowiedzi. Można jedynie przypuszczać. Choć i te przypuszczenia mogą okazać się mylne. Smaczku dodają laboratoryjne eksperymenty, tworzące istoty przypominające anioły, z tym że aniołami nie są. Pełno zagadek, mało odpowiedzi.
To co można zauważyć w tej powieści to determinacja człowieka, który odnajduje w sobie krztynę odwagi by walczyć o to co należy do ludzi. Organizuje się, zbiera siły, ludzi i poniekąd udaje im się zasygnalizować aniołom, że jeszcze nie wygrali ostatecznej wojny, a w zasadzie ma dopiero się rozpocząć. Przedstawiony ruch oporu oczywiście nie był głównym wątkiem powieści. Można by powiedzieć, że był elementem pobocznym, przy czym był w pewnym stopniu wyraźnie zasygnalizowanym. Głównym wątkiem było odzyskanie przez Penryn siostry przy pomocy anioła Rafaela. Cóż ich znajomość nie zaczęła się najprzyjemniej. Wzbudzając wobec siebie niechęć i nieufność, decydują się na współpracę. W zasadzie to jedna osoba, zmusza druga do współpracy.  W każdym razie każde z nich ma swój cel, który jest dla nich bardzo ważny. W większości książek między dwojgiem zaczyna rodzić się miłosne uczucie, fascynacja, które są przesłodzone do granic możliwości. W Angelfall sytuacja ma się troszkę inaczej. Owszem pojawia się uczucie, ale stopniowo, nienachalnie, a subtelnie. Jest fascynacja idealnym ciałem anioła, dostrzeżenie urody dziewczyny, ale mimo to stoi między nimi bariera. Oboje zdają sobie sprawę z tego, że to nie ma prawa się udać. Są przecież wrogami. Pod fasadą tych trywialny odczuć, można dostrzec coś jeszcze. Obie strony zaczęły siebie poznawać, swoją naturę oraz to, że nie każdy anioł czy człowiek jest przesiąknięty złem i zasługuje na potępienie. Przynajmniej tak mi się wydaję. Ostatnie rozdziały książki, stawiają jeszcze więcej pytań, więc przeczytanie kolejnej części jest nieuniknione.

Powiem szczerze, kiedy zaczęłam czytać Angelfall, ciężko mi było przebrnąć przez pierwsze rozdziały. Momentami mnie nużyły i miałam ochotę zrezygnować, odłożyć na inną okazję, ale im dalej w las tym więcej różnorodnych drzew. Powieść zaczęła mnie wciągać, że trudno mi było się od niej oderwać. To co przeważa w książce to morze opisów, które w tym przypadku były zaletą. Budowały napięcie i malowały obrazy w mojej wyobraźni bardzo wyraźnie. Styl autorki, może nie należy do lekkich, ale i tak czyta się przyjemnie i sprawnie. A co najważniejsze historia nie jest monotonna i na brak akcji narzekać nie można. Polecam!

Moja ocena: 8/10

piątek, 31 stycznia 2014

"To nasza tylko, nie gwiazd naszych wina"


Hazel jest nastolatką. Nie chodzi do szkoły, rzadko widuje znajomych, a jej ulubioną książką jest Cios udręki. Można przypuszczać, że nie ma w niej nic nadzwyczajnego. Bo nie ma. Jest tylko efektem ubocznym raka w 4 stadium. Nie ma nadziei, jest tylko egzystencja dzięki eksperymentalnemu lekowi. Tak więc dzień w dzień żyje z butlą z tlenem. Wszystko zaczyna się zmieniać gdy na spotkaniu wsparcia poznaje tajemniczego Augustusa.                                                                                   Tyle tytułem wstępu. Gwiazd naszych wina to nie Oskar i Pani Róża. Nie ma tu dzielnego chłopca, który swoją dojrzałością pociesza zrozpaczonych rodziców. Walka z rakiem nie jest ani godna ani heroiczna. J. Green wykreował świat, w którym młodzi ludzie postawieni są przed faktem dokonanym. Urodzili się po to by umrzeć zdecydowanie za wcześnie. Są efektem ubocznym raka i całego wszechświata. Nie walczą ze swym losem, oswajają się z nim, chcą żyć ale są świadomi, tego że mogą tyle brać z niego ile mogą.  Hazel jest dziewczyną, która wie, że prędzej czy później zniknie z tego świata. Wszelkie spotkania grupy wsparcia są dla niej bezsensowne. Jednak pewnego dnia poznaje tam Gusa, chłopaka który chorował na kostniakomięsaka. Jest pełen życia, uśmiechnięty, czasami sarkastyczny. W tamtym dniu kiedy go poznała jeszcze nie wiedziała jak odmieni jej życie. Ona umierająca i on, ten który zdawałoby się pokonał raka. Ich duet nadaje książce charyzmy, wzruszenia, a nawet rozbawienia. Chcąc nie chcąc rodzi się miedzy nimi więź i miłość...

Wydaje się, że ta książka na pierwszy rzut oka, nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym. Można zapytać czym jest dobra książka? Czym się charakteryzuje? Jakie elementy musi spełniać by być okrzykniętą książką roku? I wreszcie najważniejsze pytanie: Czy „Gwiazd naszych wina” jest dobra książką. Ja mówię: NIE! Ta książka jest fantastyczna! Tę opowieść można kochać lub nie. Ja ją uwielbiam i stwierdzenie „Ta książka jest dobra” moim zdaniem jest zbyt skromna.  John Green dla mnie jest mistrzem słowa, który wzbudził moją sympatię książką „Szukając alaski”. Zafascynowało mnie to, że pisze z taka łatwością o rzeczach trudnych, skomplikowanych, być może lekko kontrowersyjnych. „Gwiazd naszych wina” kradło moje serce kawałek po kawałku… Były momenty, jak już wspomniałam, kiedy się uśmiechałam do zdań wylewanych ze stronic, ale były też momenty zamyślenia, melancholii, wzruszenia, gdzie uroniło się nie jedną łezkę.
Książka o raku, zakochanych nastolatkach i marzeniach, które nigdy mogą się nie ziścić. Greenowi udało się przelać na papier to czym jest ta okrutna choroba, w sposób lekki, z dystansem, a zarazem dosadny. Ubarwił historię miłością nastolatków, którzy kochali siebie uczuciem prawdziwym, szczerym, bezwarunkowym. Takiego przywileju nie mają nawet zdrowi, dorośli ludzie.

Piękna opowieść bez banału i zbędnego patosu, zdecydowanie warta polecenia!

(Pozostaje nadzieja, że nie zepsują książki filmem, na który czekam z niecierpliwością)

Moja ocena: 10/10

czwartek, 23 stycznia 2014

Idealnie dobrani Catherine McKenzie

Dwa dni temu postanowiłam odwiedzić świat Anne, a że nie powinno się nadużywać gościnności wróciłam dziś do siebie. Dni te upłynęły mi pod hasłem filmu (który może znacie, a może nie) "Kobiety pragną bardziej". Tak jakoś mi się ta opowieść skojarzyła.
Anne jest łudząco podobna do Ani z Zielonego Wzgórza, ma rude włosy, jest dziennikarką i marzy o wspaniałej miłości. Z tym wyjątkiem, że ta ostatnia część nie bardzo jej wychodzi. Gdy dowiaduje się, że jej najlepsza przyjaciółka Sarah wychodzi za mąż, w sercu czuje tęsknotę. Pragnie kochać i być kochaną. Niespodziewanie znajduje wizytówkę firmy aranżującej małżeństwa. Będąc pełną obaw decyduję się na ich usługi. Co z tego wyniknie, jaki będzie finał, tego nie zdradzę, ale może moje przemyślenia zachęca was do przeczytania tej pozycji.
Książkę czyta się niezwykle szybko i łatwo. W sam raz na posesyjne "odmóżdżenie" i zrelaksowanie się. Można by rzec, że to kolejna historia o poszukiwaniu miłości z właściwą osobą i po części tak jest, z tym wyjątkiem, że można wczuć się w te opowieść całym sobą. Przynajmniej tak było z moją osobą. Zaprzyjaźniłam się z Anne i rozumiem jej uczucia. Romantic Times Book Reviews między innymi napisali:

Każdy, kto kiedykolwiek bezskutecznie szukał miłości, pokocha tę powieść. Autorka wie, co zrobić, by czytelnicy płakali i śmiali się wraz z jej bohaterką.

Cóż jestem skłonna się przychylić do tej wypowiedzi, z tym wyjątkiem, że łezki nie uroniłam. Powieść, a szczególnie dialogi nie raz wywołały uśmiech na mojej twarzy. Czułam całą sobą wątpliwości i uczucia głównej bohaterki. Może po części dlatego, że jej historia była mi znajoma. Również jak Anne czułam, że stoję w miejscu gdy wszyscy inni układali sobie życie, które dla mnie było po za zasięgiem. Tak więc, mogę spokojnie przyznać kolejny punkt za uchwycenie realności. Co prawda nie zrobiłabym tego co bohaterka książki, ale świetnie ukazuje to, że człowiek w desperacji, w pogoni za szczęściem jest wstanie zrobić dziwne a nawet irracjonalne rzeczy. To czy to się opłaca czy nie to iż inna kwestia. W każdym bądź razie, w tym chaotycznym przekazie moich myśli, chodzi mi głownie o to, że książka jest świetna, pozwala na refleksję i myślę, że daje odrobinę nadziei na to, że mimo, że coś wydaje się nam zupełnie beznadziejne, nie jest aż tak bardzo straszne. Jedynie co trzeba zrobić to uzbroić się w cierpliwość i walczyć o własne szczęście cokolwiek nim jest, bo nikt na tacy nie poda nam rozwiązania, wszystko zależy od nas samych. Polecam!

Moja ocena: 7/10