piątek, 31 stycznia 2014

"To nasza tylko, nie gwiazd naszych wina"


Hazel jest nastolatką. Nie chodzi do szkoły, rzadko widuje znajomych, a jej ulubioną książką jest Cios udręki. Można przypuszczać, że nie ma w niej nic nadzwyczajnego. Bo nie ma. Jest tylko efektem ubocznym raka w 4 stadium. Nie ma nadziei, jest tylko egzystencja dzięki eksperymentalnemu lekowi. Tak więc dzień w dzień żyje z butlą z tlenem. Wszystko zaczyna się zmieniać gdy na spotkaniu wsparcia poznaje tajemniczego Augustusa.                                                                                   Tyle tytułem wstępu. Gwiazd naszych wina to nie Oskar i Pani Róża. Nie ma tu dzielnego chłopca, który swoją dojrzałością pociesza zrozpaczonych rodziców. Walka z rakiem nie jest ani godna ani heroiczna. J. Green wykreował świat, w którym młodzi ludzie postawieni są przed faktem dokonanym. Urodzili się po to by umrzeć zdecydowanie za wcześnie. Są efektem ubocznym raka i całego wszechświata. Nie walczą ze swym losem, oswajają się z nim, chcą żyć ale są świadomi, tego że mogą tyle brać z niego ile mogą.  Hazel jest dziewczyną, która wie, że prędzej czy później zniknie z tego świata. Wszelkie spotkania grupy wsparcia są dla niej bezsensowne. Jednak pewnego dnia poznaje tam Gusa, chłopaka który chorował na kostniakomięsaka. Jest pełen życia, uśmiechnięty, czasami sarkastyczny. W tamtym dniu kiedy go poznała jeszcze nie wiedziała jak odmieni jej życie. Ona umierająca i on, ten który zdawałoby się pokonał raka. Ich duet nadaje książce charyzmy, wzruszenia, a nawet rozbawienia. Chcąc nie chcąc rodzi się miedzy nimi więź i miłość...

Wydaje się, że ta książka na pierwszy rzut oka, nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym. Można zapytać czym jest dobra książka? Czym się charakteryzuje? Jakie elementy musi spełniać by być okrzykniętą książką roku? I wreszcie najważniejsze pytanie: Czy „Gwiazd naszych wina” jest dobra książką. Ja mówię: NIE! Ta książka jest fantastyczna! Tę opowieść można kochać lub nie. Ja ją uwielbiam i stwierdzenie „Ta książka jest dobra” moim zdaniem jest zbyt skromna.  John Green dla mnie jest mistrzem słowa, który wzbudził moją sympatię książką „Szukając alaski”. Zafascynowało mnie to, że pisze z taka łatwością o rzeczach trudnych, skomplikowanych, być może lekko kontrowersyjnych. „Gwiazd naszych wina” kradło moje serce kawałek po kawałku… Były momenty, jak już wspomniałam, kiedy się uśmiechałam do zdań wylewanych ze stronic, ale były też momenty zamyślenia, melancholii, wzruszenia, gdzie uroniło się nie jedną łezkę.
Książka o raku, zakochanych nastolatkach i marzeniach, które nigdy mogą się nie ziścić. Greenowi udało się przelać na papier to czym jest ta okrutna choroba, w sposób lekki, z dystansem, a zarazem dosadny. Ubarwił historię miłością nastolatków, którzy kochali siebie uczuciem prawdziwym, szczerym, bezwarunkowym. Takiego przywileju nie mają nawet zdrowi, dorośli ludzie.

Piękna opowieść bez banału i zbędnego patosu, zdecydowanie warta polecenia!

(Pozostaje nadzieja, że nie zepsują książki filmem, na który czekam z niecierpliwością)

Moja ocena: 10/10

czwartek, 23 stycznia 2014

Idealnie dobrani Catherine McKenzie

Dwa dni temu postanowiłam odwiedzić świat Anne, a że nie powinno się nadużywać gościnności wróciłam dziś do siebie. Dni te upłynęły mi pod hasłem filmu (który może znacie, a może nie) "Kobiety pragną bardziej". Tak jakoś mi się ta opowieść skojarzyła.
Anne jest łudząco podobna do Ani z Zielonego Wzgórza, ma rude włosy, jest dziennikarką i marzy o wspaniałej miłości. Z tym wyjątkiem, że ta ostatnia część nie bardzo jej wychodzi. Gdy dowiaduje się, że jej najlepsza przyjaciółka Sarah wychodzi za mąż, w sercu czuje tęsknotę. Pragnie kochać i być kochaną. Niespodziewanie znajduje wizytówkę firmy aranżującej małżeństwa. Będąc pełną obaw decyduję się na ich usługi. Co z tego wyniknie, jaki będzie finał, tego nie zdradzę, ale może moje przemyślenia zachęca was do przeczytania tej pozycji.
Książkę czyta się niezwykle szybko i łatwo. W sam raz na posesyjne "odmóżdżenie" i zrelaksowanie się. Można by rzec, że to kolejna historia o poszukiwaniu miłości z właściwą osobą i po części tak jest, z tym wyjątkiem, że można wczuć się w te opowieść całym sobą. Przynajmniej tak było z moją osobą. Zaprzyjaźniłam się z Anne i rozumiem jej uczucia. Romantic Times Book Reviews między innymi napisali:

Każdy, kto kiedykolwiek bezskutecznie szukał miłości, pokocha tę powieść. Autorka wie, co zrobić, by czytelnicy płakali i śmiali się wraz z jej bohaterką.

Cóż jestem skłonna się przychylić do tej wypowiedzi, z tym wyjątkiem, że łezki nie uroniłam. Powieść, a szczególnie dialogi nie raz wywołały uśmiech na mojej twarzy. Czułam całą sobą wątpliwości i uczucia głównej bohaterki. Może po części dlatego, że jej historia była mi znajoma. Również jak Anne czułam, że stoję w miejscu gdy wszyscy inni układali sobie życie, które dla mnie było po za zasięgiem. Tak więc, mogę spokojnie przyznać kolejny punkt za uchwycenie realności. Co prawda nie zrobiłabym tego co bohaterka książki, ale świetnie ukazuje to, że człowiek w desperacji, w pogoni za szczęściem jest wstanie zrobić dziwne a nawet irracjonalne rzeczy. To czy to się opłaca czy nie to iż inna kwestia. W każdym bądź razie, w tym chaotycznym przekazie moich myśli, chodzi mi głownie o to, że książka jest świetna, pozwala na refleksję i myślę, że daje odrobinę nadziei na to, że mimo, że coś wydaje się nam zupełnie beznadziejne, nie jest aż tak bardzo straszne. Jedynie co trzeba zrobić to uzbroić się w cierpliwość i walczyć o własne szczęście cokolwiek nim jest, bo nikt na tacy nie poda nam rozwiązania, wszystko zależy od nas samych. Polecam!

Moja ocena: 7/10