niedziela, 22 grudnia 2013

W końcu...! Mały misz-masz


W końcu! Dotychczas nigdy nie zdarzyło mi się czytać książki przez trzy miesiące... Co prawda Gra o tron to dość potężna klinga, jednakże inne książki o podobnej ilości stron, nie zajęły mi tyle czasu co ta. Prawdą jest też, że po drodze byłam zabsorbowana wieloma innymi rzeczami, takimi jak zbieraniem materiału do magisterki, a także dodatkowymi weekendowymi zajęciami. Jednakże myślę, że prawdziwy powód był inny. Otóż zanim zabrałam się za książkę, zdążyłam zapoznać się już z serialem. Wstyd się przyznać, ale wcześniej o tej książce nie słyszałam. Serial wciągnął mnie od pierwszego odcinka, więc wiedziona tym, że jest on kręcony na podstawie książki, postanowiłam się za nią zabrać. Także ku mojej wielce uciesze w październiku pożyczyłam ją od mojej przyjaciółki i z wielkim zapałem zaczełam czytać...i niestety z coraz większym oporem. Czytając poszczególne rozdziały, przed oczyma miałam serialowe sceny, co wbrew pozorom zamiast pomagać, utrudniało. Nie mówiąc już o tym, że moja wyobraźnia na tym ucierpiała i poszła sobie na urlop. W związku z tym coraz to mniej miałam ochotę czytać tę książkę, jednakże jak to uparty baran, zaparłam się i dotrwałam do końca. Oczywiście widać pewne różnice między książką, a serialem, bo przecież jeszcze nikomu nie udało się odwzorować powieści w 100%.  Widać, że reżyser serialu zachował książkową sekwencję jeśli chodzi o wątki związane z poszczególnymi bohaterami. Ale wracając do książki:
jest to dzieło, które zasługuję na uwagę. Niby schemat ten sam, intrygi, zdrady, toczone bitwy, manipulacje tylko po to by zdobyć bądź utrzymać władzę, jednakże styl i tonacja powieści nadaje książce ten niepowtarzalny charakter, który intryguje i zachwyca. Na początku pojawia się masa postaci, lordów, herbów, że trudno się połapać kto jest kim, kto komu sprzyja, a kto komu nie. Niekiedy wydawać się może, że wszystko widać jak na dłoni, ale czy na pewno? To w tej książce jest dobre, że nigdy nic nie wiadomo do końca (oczywiście wyzbywając się wiedzy serialowej - co nie jest łatwym zadaniem). Mimo, że książka zajęła mi tak wiele czasu, to nie żałuję, że się za nią zabrałam. Wbrew pozorom wyjaśniła mi wiele kwestii, których może nie do końca zrozumiałam bądź nie wychwyciłam. Również uległo zmianie moje spojrzenie na niektóre postacie, których nie darzyłam sympatią. Jedną z takich postaci jest Tyrion, którego uważałam za szuję, jednakże teraz nie jestem już tego taka pewna. Wydaje mi się on najbardziej inteligentną postacią i pod osłoną szyderstw i mocnej gadki, kryje w sobie wrażliwca. Ale zobaczymy czy nie jestem w błędzie. Co do reszty postaci, barierą którą trudno mi było pokonać to wiek (Sansa, Robb, Jon), których postawa względem wieku jest nad wyraz dojrzała, bądź też nie. Moje serce zaskarbiła sobie jak na razie Arya, która najwięcej zachowała w sobie dziecka, a przy tym jest  sprytna i widzi rzeczy, których nie dostrzegają inni. Mam nadzieję, ze jej postać nie straci charakteru i będzie się dalej rozwijać. 
Z pewnością sięgnę po kolejne części i tym razem mam nadzieję, że zdążę je przeczytać przed kolejnym sezonem serialu. Polecam tym, którzy nie czytali i nie oglądali, a ci co oglądali a maja zamiar przeczytać, niech uzbroją się w cierpliwość. 

wtorek, 17 grudnia 2013

środa, 23 października 2013

"Puste Krzesło" - Jeffery Deaver



http://ecsmedia.pl/c/puste-krzeslo-b-iext8610813.jpg
Małe miasteczko, seria tragicznych zdarzeń oraz chłopak, który wzbudza obawy. Garret miłośnik owadziego świata podejrzany jest o morderstwo swojego kolegi oraz porwanie i zabicie dwóch kobiet. Na pomoc lokalnej policji przychodzi sparaliżowany aczkolwiek wielce wybitny kryminalistyk z Nowego Jorku – Lincoln Rhyme, który oczekuje na operację w Centrum Medycznym. W przygotowanym bardzo prowizorycznym laboratorium przeprowadza analizę zebranych dowodów, które maja pozwolić na znalezienie tropu, a tym samym porywacza. Po wielu trudach badawczych jak i pokonywania trudnego terenu udaje się schwytać chłopaka i uratować jedną z dziewczyn. Jednakże nadal nie wiadomo gdzie znajduje się druga. Niespodziewanie asystentka Rhyma nabiera podejrzeń czy chłopak jest faktycznie winny. Wiedziona przeczuciem postanawia wypuścić chłopaka, gdyż wierzy jest to jedyny sposób na uratowanie dziewczyny. Muszą działać szybko: ściga ich policja oraz Rhyme, który na podstawie dowodów z łatwością odgadnie schemat ich przemieszczania się. Następuje walka z czasem.

Szczerze mówiąc rzadko sięgałam po literaturę z pogranicza thrillera, sensacji i kryminału. Książka wpadła w moje ręce całkiem przypadkowo. Zachęciła mnie okładka, tytuł a przede wszystkim opis, który zapowiadał całkiem ciekawy wątek. Nie zawiodłam się. Lektura wciąga od pierwszego zdania, akcja jest wartka, wachlarz zachowań i charakterów bohaterów jest urozmaicony. To co podobało mi się w tej książce to element zaskoczenia do ostatnich stron powieści. Kiedy byłam przekonana, ze to właśnie jest tak, okazywało się, ze jestem w zupełnym błędzie, a za serią dziwnych zdarzeń stoi coś większego niż tylko porwanie. Poszczególne wątki są przemyślane, logiczne, pokazują pewnego rodzaju złożoność i metodologię poszukiwawczą.  Lekturę czyta się szybko i przyjemnie. „Puste Krzesło ” J. Deavery jest trzecią książką z cyklu o Lincolnie Rhyme, którą zresztą zapoczątkował „Kolekcjoner Kości”. 

sobota, 21 września 2013

Klatwa tygrysa jeszcze raz








Oj ostatnio sobie pofolgowałam i zaniedbałam swojego bloga. Czas nadrobić zaległości, zwłaszcza że na mojej półce pojawiło się kilka nowych książek. Na nie przyjdzie czas, a tymczasem mogę Wam przedstawić recenzję dotyczącą Klątwy tygrysa, której autorką jest Colleen Houck. Zapewne wszyscy już słyszeli o tej serii, czytali nie jedną recenzję i domyślać się mogę, że zainteresowani tą książką maja ją za sobą, a jeśli nie to jeszcze jedna recenzja nie zaszkodzi ;)

http://ecsmedia.pl/c/klatwa-tygrysa-b-iext6529227.jpgDo tej pory ukazały się cztery części tej serii. Ma powstać także piątka, chociaż nie wiem co mogłoby w niej opisane, ale wieżę, że autorka znowu pozytywnie zaskoczy, jak w każdej dotychczas ukazanej się części. Pierwsza z nich "Klatwa tygrysa" przedstawia nam siedemnastoletnią Kelsey Hayes. Na pozór zwykłą dziewczynę, która straciła rodziców gdy była dzieckiem. Jej życie jest zwyczajne, pozbawione jakichkolwiek znaczeń. Ale czy na pewno? Przyjmując pracę w cyrku nie wie, że czeka ją tam spotkanie z przeznaczeniem. To była zwykła praca, podczas której nawiązała się niezwykła więź z białym tygrysem. Pewnego dnia - poznaje tajemniczego Pana Kadama, który składa dziewczynie niezwykłą podróż do Indii. W trakcie podróży okazuje się, że tygrys Dhiren nie jest tylko tygrysem, lecz...Indyjskim Księciem, na którego została rzucona klątwa. Razem wyruszają w niebezpieczną podróż, której celem jest załamanie klątwy, a między Renem i Kelsey zaczyna kwitnąć uczucie.

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhlfiJ2Sscg-tblHzu66DdqeFlkCKkzQfOxE1vKDFSMGLQeuEivhDI6AQY0YMERwfWttTLgC09Pzg-BdvY3SMPpUpEkOpU3su0rAzkSXJODkwSqW-hPfEDGzEZLyhyS1dskOi4kR56nhJwE/s320/klatwa-tygrysa_wyzwanie.jpgDruga część to "Klątwa tygrysa - wyzwanie". Dziewczyna ma złamane serce, opuszcza Indie i stara się wrócić do normalnego życia. Zadanie nie jest łatwe, gdy serce tęskni za ukochanym, a sama sobie nie może poradzić z własnymi uczuciami. Umawia się na randki, studiuje, ale wciąż wisi widmo klątwy. Dziewczyna musi wrócić do Indii i stawić czoła zadaniom wyznaczonym przez samą Boginię Durgę. Gdy sprawy uczuciowe zostały ułożone, szczęście zostaje przerwane przez odwiecznego wroga Lokesha. Wraz z Kishanem muszą odnaleźć i uwolnić Rena, ale nie mogą zapomnieć o wykonaniu misji od bogini. Między tym dwojgiem także rodzi się chemia, inna niż ta między Renem i Kelsey.
http://paranormalbooks.pl/wp-content/uploads/2012/12/klatwa-tygrysa2.jpg
"Klatwa Tygrysa - wyprawa" to trzecia część tej fantastycznej serii. Choć Ren został uratowany, dziewczyna nie może się cieszyć bliskością Rena, gdyż ten jej nie pamieta, a jej bliskość sprawia mu ogromny ból. Dziewczyna cierpi jednakże nie potrafi zrezygnować z ukochanego, który rani ją swoim zachowaniem. Kishan ma wolną rękę by walczyć o dziewczynę, która skradła jego serce. Kelsey rozerwana między palącym uczuciem do Rena, a kiełkująca miłością do Kishana, musi zdecydować kogo wybrać. Zadania nie ułatwia kwestia wyprawy tym razem na spotkanie ze smokami oraz nieustający wróg, który pragnie amuletu a także dziewczyny.

http://katedra.nast.pl/literatura/okladki/klatwa_tygrysa_przeznaczenie_large.jpgJak na razie ostatnia część to "Klątwa tygrysa - przeznaczenie". Cała trójka pokonała już trzy misje wyznaczone przez Durgę. Brakuje już im ostatniego daru, by wypełnić swe przeznaczenie. Gdy tylko zdobędą ostatnia część, będą mogli stanąć do walki z Lokeshem. By to uczynić muszą się przenieść do przeszłości.



Każda z tych części jest magiczna. Przepełnione są obrazowym opisem krain, stworzeń, charaktery postaci są zaakcentowane. Sprytnie i ciekawie wplecione wierzenia ludów Indii, nadają niepowtarzalny klimat tej historii.  Czytając ma się wrażenie uczestniczenia w tych wyprawach, czuje się emocje bohaterów co dodaje tylko wykwintnego smaku. Połączenie realnych wierzeń, symboliki ze światem wymyślonym przez autorkę tworzy całość, która może zachwycić. Pokochałam Kelsey i jej tygrysy a także pana Kadama, jednakże nie jeden raz chciałam"zasadzić kopa" każdemu z miłośnego trójkąta. Przyznaję w pewnym momencie ten cały wątek miłosny może denerwować, ale niejako jest kluczowy, zwłaszcza jeśli chodzi o przeznaczenie. Najlepsze w tej książce jest to, że zaskakuje i właśnie element zaskoczenia uratował ostatnią część, która w pewnym momencie zaczęła mnie denerwować, jednakże ostatnie rozdziały nabrały tempa, wyjaśniły pewne kwestie, z wcześniejszych tomów uratowały honor.  Jeśli chcecie wybrać się w przygodę godną Indiana Jonesa, z kulturą Indii w tle to polecam, bo warto sięgnąć po magiczną Klątwę tygrysa.





sobota, 29 czerwca 2013

Trylogia Czarnego Maga


 Troszkę czasu minęło od ostatniego posta - recenzji, ale tak to już jest z człowiekiem targanym miedzy obroną licencjatu, a krótkim wyjazdem. Mimo to znalazło się miejsce na czytanie ;) Lektura tak mnie wciągnęła, że postanowiłam nie rozdrabniać się na pojedyncze posty  więc napiszę króciutko o wszystkich trzech częściach.


Na całą trylogię Trudi Canavan poza prequelem składają się jeszcze trzy części. Pierwsza z nich  Gildia Magów, przedstawia nam dziewczynę imieniem Sonea, która bądź co bądź namieszała pośród magów, którzy myśleli, iż są nie pokonani. Jakież było wielkie zdziwienie, gdy ich tarcza uległa naruszeniu poprzez ciśnięcie kamieniem przez osobę, która ma w sobie moc. Dla dziewczyny jak i dla gildii jest to szok oraz pewnego rodzaju niebezpieczeństwo, bowiem mag pozbawiony samokontroli może zagrozić nie tylko sobie ale i miastu. Jedynym wyjściem jest odnalezienie dziewczyny, co okaże się nie łatwym zadaniem.


Nowicjuszka to z kolei druga część trylogii. Jak się okazuję magom udało się pochwycić Soneę. Już w chwili jej schwytania doznali jej wielkiej mocy, która z każdym dniem nadal rośnie. Przed dziewczyną stoi wile wyzwań, począwszy od ukrywania wiedzy na temat potajemnych praktyk Wielkiego Mistrza, przez ciężką pracę, po przetrwanie wśród innych nowicjuszy, którzy nie darzą dziewczyny przyjaznym usposobieniem, dając jej odczuć jej pochodzenie na każdym kroku. Można by przypuszczać, że nic więcej nie może przytłoczyć Sonei. Jednakże jest inaczej, gdy przychodzi myśl, że gorzej być nie może, okazuje się, iż Wielki Mistrz Akkarin, który odkrył, że jego sekret nie jest już tylko jego. Chcąc się zabezpieczyć przed zdemaskowaniem, przejmuję Sonęę pod swoją "pieczę".


Wielki Mistrz to ostatnia część tej wspaniałej trylogii. Sonea nadal jest pod opieką Akkarina. Początkowo się go boi, unika. Jednak z czasem odkrywa jego prawdziwy motywy oraz jego Samego. Dziewczyna nie wie komu już ufać a komu nie. Poznając prawdę o Akkarnie, przyczynach i powodach używania przez niego zakazanej czarnej magii, zmienia nastawienie w stosunku do niego. Darzy go zaufaniem i gotowa jest poświecisz wszystko aby tylko pomóc w ocaleniu Kyralii. Przyłącza się do Wielkiego Mistrza, uczy si ę czarnej magii, a w konsekwencji oboje zostają wygnani z ojczyzny. Razem zmuszeni są do ukrywania się przed wrogiem, a także muszą znaleźć sposób na ocalenie kraju. Miedzy  poczuciem obowiązki i niepewności rodzi się także uczucie...

Wszystkie trzy tomy są ilościowo dosyć obszerne, czego w ogóle się nie czuje. Całość czyta się szybko i przyjemnie. Pozwala zatopić się w innym świecie, gdzie można odnaleźć elementy dobrze znane w rzeczywistości. Strach przed czymś nowym, szkoła, nieznośni koledzy, pokonywanie przeszkód itd. Wszystkie te elementy uwikłane w historii fantasy. Czasami ma się ochotę rzucić książkę w kąt, a czasami nie można oderwać od niej oczu. Zawsze mówi się, że to pierwsze tomy jakiejkolwiek książki są najlepsze. Może to i prawda, ale w tym przypadku moje serce skradła trzecia część: niespodziewanym zwrotem akcji, przyczynowo-skutkowe rozwiązania, aż wreszcie emocje, niektóre subtelnie ukryte, a niektóre nie. Ostatnia część a szczególnie samo zakończenie wzbudziło we mnie pewien sprzeciw, pewnego rodzaju zasmucenie, ale jest w tym też powiedzmy pewnego rodzaju zamysł., w którym zakończenie pozostawia cień nadziei ale nie jest przy tym oklepane całkowitym happy endem. Prawdę powiedziawszy styl Trudi Canavan przypadł mi do gustu dlatego ciesze się na myśl o dalszych losach Sonei w Trylogii Królowej Zdrajców.

sobota, 1 czerwca 2013

Alibi na szczęście


http://merlin.pl/Alibi-na-szczescie_Anna-Ficner-Ogonowska,images_big,13,978-83-240-2247-2.jpgTrochę czasu minęło od ostatniej recenzji, więc czas na kolejną, choć zbierałam się do jej napisania prawie tydzień. W moje ręce wpadła książka "Alibi na szczęście" Anny Ficner-Ogonowskiej. Z reguły nie sięgam po polskich autorów, a w tym przypadku było tak, że nie zwróciłam uwagi na to uwagi. Opowieść zaczynała się interesująco, ale z każdą następną stroną było pod górkę. Jak dla mnie ta opisana historia mogłaby się skończyć na trzystu, a nie sześciuset stronach to raz. Dwa lubię historie takie jak "Herbaciarnia Madelaine " gdzie świat co prawda był trochę idylliczny, ale z zachowanym umiarem. W "Alibi na szczęście" było tego, aż za dużo. Dziewczyna (Hania) po przejściach staje się obiektem westchnień Mikołaja. Pozostaje mu tylko zdjęcie, które zrobił ukradkiem. Przypadkowo okazuje się, że jest nauczycielką jego młodszego brata, a jeszcze później (znowu przypadkowo) okazuje się najlepszą przyjaciółką Dominiki, dziewczyny jego najlepszego kumpla. Jak dla mnie o jeden przypadek za dużo. Tak więc historia kręci się tak naprawdę wokół czwórki ludzi, gdzie pierwsze skrzypce grają Hania i Mikołaj. Dziewczyna, młoda nauczycielka nie miała w ostatnim czasie lekko. Życie doświadczyło ją okrutnie, ale na szczęście ma wspaniałą przyjaciółkę (także doświadczoną przez życie, ale w inny sposób), znajomą rodziny ciepłą, serdeczną oraz zawsze służącą mądrościami panią Irenkę i oczywiście Mikołaja, który jest prawdziwym księciem z bajki. Jednakże Hania długo nie może się zdecydować. Chce być szczęśliwa i nie chce, co jest w pewien sposób zrozumiałe, ale i strasznie irytujące. Młody architekt jest bardzo cierpliwy, uczynny i się nie poddaje w pozyskaniu serca Hani.


Historia może i ma swój urok, ale jakoś nie bardzo przekonują mnie te zbiegi okoliczności oraz nad wyraz cierpliwy facet, który ciągłe znosi  wątpliwości i lęki wybranki serca. Już nie wspomnę, że przedstawieni bohaterowie, przed trzydziestką, mają stateczne życie, a ich kariera pomyślnie się rozwija. W realnym świecie tak nie ma (no chyba, że ma się znajomości). Jak zazwyczaj miło spędzam czas przy tego typu książkach tak przy tej się umęczyłam. Książkę tę mogę polecić jedynie tym, którzy mają cierpliwość przejść przez 600 stron niezdecydowania Hani oraz stoickiego spokoju i cierpliwości Mikołaja. Dalsze losy bohaterów przedstawione są w kolejnych dwóch tomach, po które raczej wątpię bym sięgneła.

poniedziałek, 13 maja 2013

No i jest :D

Od kiedy ujrzałam "Klątwę Tygrysa" w bibliotece, wiedziałam, że chce ją mieć. Jednakże zawsze coś stało na przeszkodzie i sobie czekała, czekała, aż wyszła kolejna część i kolejna. W końcu wpadłam na bloga gdzie był konkurs i to nie byle jaki. Postanowiłam zaryzykować i spróbować swoich sił. Jak się okazało było warto! :D Ślicznie dziękuję za tę możliwość grupie Recencjum :D

PS. A co pewnie, że się nagrodą pochwalę. Jak to powiedziała moja przyjaciółka "Było Ci pisane":)

wtorek, 30 kwietnia 2013

Ciepłe ciała - Isaac Marion

O tej książce usłyszałam, gdy pojawił się film. Gdy zobaczyłam zapowiedź i zrozumiałam co w trawie piszczy, miałam mieszane uczucia. Motyw zombi jakoś nieszczególnie mnie pociągał. Jednakże trailer okazał się przezabawny i zapewne sięgnę po ten film, ale zanim przyszła ta myśl, pojawiła się inna: były historie miłosne z wampirami, wilkołakami, wiedźmami, a teraz przyszła pora na... zombi - czy to nie zbyt wiele? Okazuje się, że chyba nie. Tak więc z obawami wyciągnęłam rękę po książkę. Efekt mógł być tylko jeden.

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgD_ImAiuOvdkc6X5jGhHtCudLsPf_acmbxbuTPf6JywS41xQWy38pCOBgUT_9DxwPh1-2Ql_5ihhzFo0muEF4EJLFAW7aecV2FHkaZFkHwM9mON5ZMAbP5Xeqje6sMPHm-elgVXq_1HoxA/s1600/cieple_ciala_replika.jpgCiepłe ciała to historia człowieka, który żyje mimo... iż jest martwy. "R" jak sam sam o sobie powiedział jest pod pewnym względem inny niż jego zombi - kumple. Owszem zachowuje się jak typowy "żywy" truposz: poluje, wyjada mózgi swych ofiar, szwenda się bez jakiegokolwiek określonego celu ale... właśnie sęk w tym, że dużo rozmyśla, nie tylko o tym kiedy znowu wyruszyć na żer, lecz o tym co się stało, kim jest. To jest początek jego przemiany, która ewoluuje wraz z poznaniem całkiem żywej Juli. Ich dwójka, jakże nietypowa nie tylko są początkiem zmiany zniszczonego świata, są nadzieją zarówno dla Żywych jak i Martwych. Od nich wszystko się zaczyna...

Książka wciąga od pierwszych stronic. Gdy zaczęłam ją czytać, zwyczajnie nie mogłam się od niej oderwać. Byłam jak książkowe zombi. Ciepłe ciała wywołuje emocje, nie jednokrotnie zaśmiewałam się czytając ją. Nawet teraz po odstawieniu książki na bok wciąż mam przed sobą obrazy, które wykreowała moja wyobraźnia. Książka ta zdecydowanie należy do lekkich i przyjemnych. W sam raz na relaks i wreszcie coś innego niż ciągłe wampiry. W końcu zombi też się coś należy ;)

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Uczennica maga - Trudi Canavan

http://ecsmedia.pl/c/uczennica-maga-b-iext2491395.jpgPrequel ten udało mi się przeczytać jakiś czas temu, a że nie miałam wtedy zacięcia do pisania recenzji, nie zaprzątałam sobie tym głowy. Jednak teraz, postanowiłam to nadrobić.
Uczennica Maga, o czym nie wszyscy mogą wiedzieć, jest wprowadzeniem do Trylogii Czarnego Maga. Wydarzenia, które opisuje mają miejsce kilka set lat przed założeniem Gildii Magów, a magia uzdrowicielska wtedy nie była magom jeszcze znana. 
Opowieść przedstawia nam Tessię, córkę i pomocnicę uzdrowiciela. Dziewczyna marzy o tym aby pójść w ślady ojca mimo iż Gildia Uzdrowicieli nie przyjmuję kobiet. Podczas zmiany opatrunku u chorego, w rezydencji Mistrza Dakona, zmuszona jest odeprzeć napaść sachakańskiego maga. W tym celu posługuje się magią, o której nie miała pojęcia, iż posiada takowy dar. Tym samym przypieczętowuję swój los, a jej przyszłość będzie zupełnie inna niż myślała. Przed nią staje szereg obowiązków, dyscypliny oraz ćwiczeń nad kontrolowaniem swojej mocy. Jednakże wyzwolona magia, daje dziewczynie zupełnie nowe i nie oczekiwane możliwości. Można by rzec, że otwiera się przed nią cały świat. Jednakże uczenie się i poznawanie świata to nie wszystko. Jej magia ujawniła się właśnie wtedy, kiedy dookoła trwają zdarzenia prowadzące do wojny, w którą zamieszani są magowie różnych państw. Skutki wszelkich działań będą miały swój wydźwięk przez wiele stuleci.

Powieść ułożona jest w pewien logiczny sens, a wydarzania opisane w prequelu niejako wyjaśniają pewne zagadnienia w dalszych częściach trylogii. Uczennica Maga to ogromne tomiszcze, które przynajmniej mnie, nie znudziła ani razu. Odnaleźć w niej można wszelakie uczucia, od zawiści, przez przyjaźń, aż do miłości. Z mojej perspektywy daje zupełnie inny obraz w kolejnych tomach, i coś na pozór bezsensownego, wcale takie nie jest.

Więc jeśli nie wzięliście się jeszcze za Trylogię Czarnego Maga, to polecam wcześniej Uczennicę Maga :)

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Oddech nocy

http://esensja.pl/obrazki/okladkiks/125266_oddech-nocy_400.jpgJuż jakiś czas temu miałam okazję przeczytać Oddech nocy autorstwa Lesley Livingston. Ale jakoś nie miałam okazji by podzielić się swoimi odczuciami wobec tek książki. Nie wątpliwe jest to, że w każdym dorosłym człowieku pozostaje cząstka dziecka, która tęskni za beztroskimi chwilami, a także za wyobraźnią bez granic. Książka ta w pewien sposób pozwala powrócić do tamtych chwil. Daje możliwość zatracenia się na granicy świata realnego i  bajkowego. Autorka pozwala nam spędzić czas lekko i przyjemnie.
Bohaterką książki jest Kelley, która marzy o karierze aktorskiej. Cały swój czas poświęca przygotowaniu się roli królowej elfów - Tytani ze sztuki Szekspira. Pewnego wieczoru, ćwicząc dialog poznaje Sonnyego Flannera, strażnika bram między światem elfów, a światem zwykłych ludzi. Jak to zwykle bywa między nimi kwitnie uczucie, a dziewczyna dowiaduje się, że nie jest zwykłą dziewczyną jak do tej pory się jej wydawało. Razem muszą stawić czoła nadchodzącym problemom, które wiążą się z odkryciem prawdy.
Autorka stworzyła świat, w którym mogą odnaleźć się zarówno młodsi jak i starsi. Postacie z bajek i baśni wplątani w zwykłą codzienność, dają unikatową mieszankę, która pozwala się zrelaksować. Nie wymaga od nas skupienia ani doszukiwania się głębszych treści. Czasem po prostu trzeba troszkę wyluzować i sięgnąć po coś co przyjemnie odmóżdży. Więc jeśli czujecie się przytłoczeni szarością dnia codziennego, to Oddech nocy zdecydowanie pozwoli odrobinę je pokolorować. Polecam!





wtorek, 9 kwietnia 2013

Herbaciarnia Madeline


https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhK29DLKbB6wB34r4SzVpuc-_hHO932WuL4lV0o6SZv2-E5JU-XtRJjmtdLjSFdPPd07r3HBGexeg6BMi-Y5AXHOQZL3yDdox4lyHMYQz7Jbik6NJUpWmRYWR_ZpmW_9Svnk_ouhdQh4fY/s1600/352x500.jpg
"Herbaciarnia Madeline" pod szyldem herbaty i zakwasu, przedstawia niesamowitą historię, która zaczyna się niepozornie. Rodzina Julii przechodzi trudne chwile. Nie może sobie poradzić z tragedią, która ich spotkała kilka lat wcześniej - ze śmiercią syna. Nad rodziną Evarts wiszą czarne chmury. Pewnego dnia Julia i jej córka na progu domu znajdują zakwas z przepisem na chleb przyjaźni amiszów. Ze względu na córkę postanawia je przyrządzić, ale jest też malutki haczyk, pozostałe trzy części zakwasu trzeba przekazać dalej. W tym momencie jeszcze nie wie jak zwykła torebka zakwasu odmieni jej życie. Pewnego dnia zachodzi do Herbaciarni Madeline, gdzie poznaje właścicielkę oraz Hannah - wiolonczelistkę. Przyjaźń tych kobiet narodziła się ze smutku i zakwasu. Nie tylko Julia przechodzi przemianę, ale również Madeline i Hannah, dla których lost także nie do końca był łaskawy. Wszystkie trzy obierają nowy kierunek, układając życie na nowo. Madeline rozkręca biznes, Hannah uczy się gotować a Julia powraca z odrętwienia do świata żywych na czym zyskują jej bliscy - mąż i córka, a wkrótce także i siostra. W między czasie chleb przyjaźni amiszów zatacza większe kręgi. Jedni go kochają za efekty smakowe oraz radość z dzielenia się, a drudzy nienawidzą za wciskanie go im w ręce, gdyż sami mają problem z pozbyciem się torebek zakwasu. Wkrótce Avalon zostaje "zatopiony" zakwasem, a większość ludzi w jego posiadaniu postanawia uraczyć nim Julię, gdyż po ukazanym artykule, właśnie ją obwinia się o to, że zapoczątkowała ten niekończący się łańcuszek. Gdy do chodzi do katastrofy w sąsiednim miasteczku to znowu zakwas ratuję opresję. Dzięki niemu upieczono chleby, które podarowali dotkniętym klęską.
Zdaję się, że to nie postacie są głównymi bohaterami powieści, a właśnie owy zakwas - przynosi przyjaźń, gasi konflikty, ratuje z opresji. Wzbudza po prostu emocje.

Opisany świat, może jest za bardzo naiwny i zbyt prosty, ale właśnie dzięki temu przynosi otuchę dla serca i duszy tak jak gorąca herbata i ciastko w zimowy wieczór. W opowieści nie brakuje ani jednego składnika. Pokazuje jak drobny szczegół, gest, inicjatywa może odmienić czyjeś losy. Przyjaźń dla każdego znaczy coś innego i jest czymś innym, jednak zawsze pozostawia tę świadomość, że gdzieś jest osoba, na której można polegać w chwilach wielkich radości jak i tych bolesnych. Czasem prawdziwego przyjaciela poznajemy wtedy, gdy tego się nie spodziewamy, przynosząc nam niespodziewany zwrot akcji w życiu.

Wspomnę jeszcze tylko tyle, że na końcu książki znajduje się przepis na chleb przyjaźni amiszów oraz różne jego warianty smakowe, które można przyrządzić według własnego uznania. Osobiście zamierzam wypróbować odrobinę tej "magii" więc jeśli dotrze do kogoś z Was torebka z zakwasem, możecie być pewni, że to moja sprawka ;)

środa, 3 kwietnia 2013

Mitch Albom „Pięć osób, które spotkamy w niebie”


http://cms.antykwariat.waw.pl//mfc/e/2/0/b/32d863416f339b1042a11744d748b6b6a3d1.jpg Któż z nas nie chciał by rozumieć sensu ludzkiego istnienia, po co są radości, szczęście, miłość ale częściej od nich smutki, cierpienia, zawiść, gniew, wrogość, wojny. Jednym zdaniem po co się tak męczyć, gdy tak mało dobrego jest nam ofiarowywane ?  Mitch Albom w powieści „Pięć osób, które spotkamy w niebie”, w sposób wzruszający opisuje właśnie człowieka szukającego odpowiedzi: Po co to wszystko i jaki jest tego sens ?
Eddie, jest weteranem wojennym, którego życie wypełnia monotonna i żmudna praca mechanika w wesołym miasteczku, której jak ognia chciał uniknąć. Ironią losu w osiemdziesiąte trzecie urodziny, ginie w tragicznym wypadku, ratując małą dziewczynkę z spod spadających wagoników kolejki. Jego życie dobiegło końca, lecz tam gdzie powinna się skończyć powieść, tam ona ma swój początek. Eddie umiera, a jego dusza trafia do nieba gdzie ma „umówione” spotkanie z  tytułowymi pięcioma osobami, które są bardzo blisko lub minimalnie, związane z jego życiem. I tutaj właśnie pozna swoje odpowiedzi. Każda z tych osób jest wskazówką do zrozumienia, pojednania się z samym sobą, a także zrobienia miejsca na przebaczenie ojcu i samemu sobie.
Powieść ta, za pomocą retrospekcji nie tylko wzrusza, ale także skłania do głębszych przemyśleń. Człowiek na zakręcie odnalazłby, może nie tyle odpowiedzi na temat własnego życia, lecz spojrzenie na nie z innej strony. To co teraz się dzieje, nie jest bezpodstawne, lecz ma swój ukryty cel, który kiedyś zrozumiemy. Nasze  życie jest zależne od innych istnień, które wpływają na nas w sposób większy lub mniejszy, gdyż wszyscy jesteśmy ze sobą powiązani niewidzialną nicią, która się przetnie lub nie.  Książka ta pozwala na obiektywne obserwacje życia, oczyma bohatera, który zaznał spokoju, a jego głos jest lekcją dla każdego z nas.

Mitch Albom „Jeszcze jeden dzień”


http://p.alejka.pl/i2/p_new/32/32/jeszcze-jeden-dzien-tw_0_b.jpgPowieść Mitch’a Albom’a zatytułowana „Jeszcze jeden dzień” jest opowieścią obyczajową na faktach autentycznych. Nie tylko opowiada o człowieku, który w swoim życiu dosięgnął dna, ale także pokazuje, że miłość matki jest wieczna – nawet po śmierci. Charley Benetto, jest tutaj postacią pierwszoplanową. Niezaspokojony ambicjami ojca bejsbolista, usiłuje zakończyć swój nieciekawy żywot, który wynika z kilku nałożonych na siebie zdążeń - strata matki, porażki na tle finansowym, alkoholizm. Skutek jest taki, że traci rodzinę, rozwód z żoną, odepchnięcie przez córkę, która ze wstydu nie zaprosiła ojca na własny ślub. To wszystko razem przelewa czarę jego goryczy, upija się, wsiada za koło samochodu i wyrusza w ostatnią podróż do domu zmarłej matki. W trakcie jazdy ulega wypadkowi, jednakże obojętność sytuacji, a także myśl, że właśnie chciał własnej śmierci, motywują go na dotarcie do domu, gdzie czeka na niego głos z zaświatów – głos matki, będący szansą na jeszcze jeden dzień z osoba, którą kochał mimo, iż nie zawsze umiał to pokazać. Książka ta obrazowo pokazuje, że problemy nie znikają, tylko narastają, stając się nie znośne, a te uczucia szukają upustu, pocieszania, zapomnienia chociaż na chwile w alkoholu, narkotykach i nie tylko. A od tego nie daleka droga do utraty tego co trzymało nas przy życiu, praca, rodzina, przyjaciele. Książka nie należy do tych poprawiających nastrój, można powiedzieć, że jest smutna, ale skłania również do przemyśleń nad własną osobą oraz refleksji jak np., Czy chcę tak skończyć, sam, odepchnięty przez rodzinę? Jak mogę naprawić błędy? Jak obiektywnie mogę spojrzeć na własne życie ? Czy jest jeszcze szansa ? Co będzie jak nie uwolnię od depresji i uzależnienia? Nie mniej jednak, nie jest to opowieść tylko o uzależnieniu, ale także o relacjach międzyludzkich, ich oddziaływaniu, a wreszcie szeroko pojęte, a niedostrzegalne wpływy ludzi z najbliższego otoczenia. To właśnie oni często są podporą, trzymającą człowieka w ryzach, pomimo że ich także przytłaczają problemy, a ich starania są niedoceniane, przez uważanie samego siebie „za pępek świata”. Myślę, że powieść ta może pokazać, że nie jesteśmy sami z problem, bo każdy człowiek na świecie dźwiga swój.

sobota, 16 marca 2013

Szczeniak jak labrador ocalił chłopca z ADHD


Nie ma chyba osoby, która by nie słyszała o ADHD. W internecie pełno jest informacji czym jest ADHD, jakie są dolegliwości itd. Jednakże to nie daje całego obrazu tego co czuję osoba zmagająca się z zespołem nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi, a już tym bardziej nie daje obrazu jak ciężko musi być rodzicom. Z zewnątrz, wygląda to tak jakby rodzice nie umieli wychować dziecka i że to jest z pewnością ich wina. Dla większości ludzi łatwiejsze jest ocenianie i osądzanie niż zrozumienie problemu. 

http://s.lubimyczytac.pl/upload/books/102000/102796/352x500.jpg
Liam Creed siedemnastolatek, u którego zdiagnozowano ADHD,  napisał książkę, która wzrusza i poucza. "Szczeniak jak labrador ocalił chłopca z ADHD" pokazuje jego świat, jego uczucia, jego zagubienie oraz odtrącenie przez otoczenie. Pokazuje jakie życie było przed diagnozą i po. Z perspektywy czytelnika nie była to łatwa droga, zwłaszcza, ze od normalnego życia, dzieliły go jego własne bariery. Kiedy wszystko wydawało się stracone, znalazł się ktoś, kto uwierzył w Liama i dał mu szansę na zmianę siebie i swojej przyszłości. Chłopak wraz z innymi dzieciakami z tzw., problemami przystąpił do projektu (filmu dokumentalnego), w którym miał wcielić się w rolę trenera psów, które w ostateczności trafiają do osób niepełnosprawnych. Nie było to łatwe, zwłaszcza dla kogoś kto ma problem z koncentracją. Popełniał błędy, na których się uczył, zaczął rozumieć siebie i innych, przestał koncertować się na samym sobie, a zaczął dostrzegać inny świat, w którym ludzie mimo złego losu nie poddają się. Osoby, które poznawał dodawały mu kopa do jeszcze większej motywacji. Nie małą rolę odegrał też jego podopieczny Aero, biszkoptowy labrador. Między nimi powstała więź, dzięki której oboje stali kimś lepszym. Liam dostał szansę, którą wykorzystał, a także wytrenował super psa, który dał odrobinę samodzielności tym, którzy jej potrzebują. Choć wiele osób w niego wierzyło (wychowawca i rodzina) to jak sam podkreślał, wszystko co osiągnął i wszytko czego dokonał zawdzięcza labradorowi. Był jego lekcją, przyjacielem a także uczniem. I choć trudno było się mu rozstać z Aero, to wiedział, ze taka była ich wspólna misja dla wyższego dobra. Kolejny przykład tego, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. Chłopak przeszedł długa drogę aby wydorośleć i to czuć czytając jego książkę. Na swój sposób chaotycznie poukładana i wzruszająca, dająca pole to przemyśleń.

czwartek, 7 marca 2013

Mechanizm serca

http://ryms.pl/upload/201010041107540.71309800d.jpg
Przeglądając księgarskie półki w oczy rzucił mi się dość intrygujący tytuł. "Mechanizm serca" autorstwa

środa, 6 marca 2013

Zbuntowany Książe



Nareszcie udało mi się przeczytać ostatnią część z trylogii napisanej przez Celine Kiernan. Przyznam, że trzecia część zrobiła na mnie tak samo duże wrażenie jak dwie pierwsze. Rzadko kiedy się zdarza, że trylogia utrzymuje ten sam lub zbliżony poziom co poprzednie części. Miłe zaskoczenie i ciekawe zakończenie, jednak "czegoś" mi brakuje. Ostatnia część przez znaczną ilość stron ma raczej powolne tempo, a później nabiera rozpędu, zwłaszcza ostatnie rozdziały książki. Odniosłam troszkę wrażenie jakby pisana była w pośpiechu, albo brakowało pomysłu co by jeszcze tam "ućkać". Może to jest dobre rozwiązanie, może nie. Ogólnie całość mi się podoba, ale jet właśnie to małe "ale".

sobota, 9 lutego 2013

Drożdżowe kopertki z nadzieniem serowo-malinowym ;)

Dzisiaj zachciało mi się kucharzyć i chyba całkiem nieźle mi to wyszło. Efekt można podziwiać na zdjęciu. Zapewniam, że smakują tak samo dobrze jak wyglądają ;) Wykonanie jest może czasochłonne, ale warto.

Dla lubiących pichcić zamieszczam przepis :)

Składniki:
1 szklanka mleka
50 gram drożdży (pół kostki)
1 cukier waniliowy
0,5 szklanki cukru
2 duże lub 3 małe jajka
0,5 kostki margaryny
1kg mąki
nadzienie: ok kg. ser, 2 małe jajka, szklanka cukru pudru, budyń waniliowy, dżem malinowy (może być inny wg własnego uznania)

Przygotowanie:
1. Z ciepłego mleka, drożdży oraz 2 łyżek mąki i 1 łyżeczki cukru przygotowujemy rozczyn. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy na jakieś 10-15 minut. W tym czasie rozpuszczamy margarynę.
2. Jajka z cukrem i cukrem waniliowym ucieramy mikserem.
3. Rozczyn, margarynę oraz utarte jajka dodajemy do wcześniej przesianej mąki i wyrabiamy ciasto. Jeśli jest za rzadkie, dodajemy mąki. Wyrobione ciasto przykrywamy ściereczką i babcinym sposobem kładziemy pod kołderkę na jakieś 15 min aby ciasto jeszcze troszkę wyrosło. Po upływie tego czasu jeszcze troszkę zagniatamy i dzielimy na kawałki.
4. Następnie poszczególne kawałki ciasta rozwałkowujemy i wycinamy z nich kwadraty. Na środek kładziemy nadzienie i zaginamy ciasto na kształt kopertki, dosyć szczelnie aby nadzienie nie wypłynęło. (Kształt dowolny: można z ciasta zrobić rogaliki, trójkąty a nawet półkola)  Gotowe ciacha kładziemy na blasze, zagięciami do dołu a na wierzchu smarujemy rozbełtanym jajkiem. Pieczemy przez 15 min w 180 stopniu na złoty kolor.
Z podanych składników wyszło mi dwie miski ;)

Nadzienie: Jajka ucieramy z budyniem i cukrem pudrem. Dodajemy do wcześniej przemielonego sera i mieszamy składniki. Do tak przygotowanego sera dodajemy pół słoiczka dżemu malinowego.
Można użyć tez samego sera, samego dżemu lub po prostu kremu czekoladowego. Ile głów tyle inwencji twórczych ;) Smacznego!

piątek, 8 lutego 2013

Z świata seriali

http://1.fwcdn.pl/po/59/68/655968/7476338.3.jpg?l=1357702251000
Dzisiaj będzie coś o serialu. Otóż nowością 2013 roku jest The Following.
"FBI szacuje, że obecnie w Stanach Zjednoczonych działa ponad 300 seryjnych morderców. Jeden z nich, Joe Carroll (James Purefoy), były wykładowca literatury skazany za serię mordów na studentkach uniwersytetu, zbiegł z celi śmierci i przy pomocy nowoczesnej technologii tworzy kult zrzeszający seryjnych morderców z całego kraju. FBI zwraca się o pomoc do emerytowanego agenta - Ryana Hardy'ego (Kevin Bacon), który dziewięć lat wcześniej przyczynił się do jego schwytania. Nie jest on jednak już tym samym człowiekiem - poprzednia pogoń za Carrollem pozostawiła głębokie rysy na jego psychice. " Źródło: Filmweb.

Musze przyznać, że zaczęłam oglądać ten serial tylko i wyłącznie przez wzgląd na K. Bacona i jestem naprawdę mile zaskoczona. Pilotażowy odcinek był na wysokim poziomie tak samo jak kolejne odcinki. Mogę tylko wyrażać nadzieję na to, że pozostanie tak do końca. Lepszy jeden naprawdę dobry sezon niż wiele staczających się na dno.

W świecie filmów



http://kinoactive.pl/wp-content/uploads/2013/01/N%C4%99dznicy-Oscary.jpg
 W ostatnim czasie udało mi się obejrzeć kilka nowości filmowych. Spośród dwóch które chciałabym zaprezentować ciężko mi określić, który z nich jest lepszy. Obie ekranizacje, na podstawie książek wzbudzają we mnie emocje.


Pierwszy z nich to Nędznicy. Od strony technicznie film został wykonany genialnie. Scenografia, odzwierciedlała wyobrażenie Francji z XIX wieku, charakteryzacja bohaterów oraz stylizacji ich strojów także bez zarzutu. Można by rzec, że pod tym względem spisali się na 5. Jeśli chodzi o obsadzenie ról myślę, że było trafne, aczkolwiek w dwóch przypadkach mam małe ale w kwestii śpiewu. Wg mnie najlepiej głosem i emocjami operowali: Anne Hathaway, która wywołała ciarki  i łzy oraz Russell Crowe, który naprawdę był dla mnie zaskoczeniem i zdecydowanie był lepszy od Hugh Jackmana, który najbardziej wczuł się w piosence wprowadzającej do filmu, później było już nieco gorzej. Amanda Seyfried ma przepiękny głos i to jest niezaprzeczalny fakt, ale roli w Cossete wypadła cienko. Jej głos okazał się za słaby na ten musical psując momentami odbiór. Ogólnie całokształt filmu oceniam dość wysoko.

http://1.fwcdn.pl/po/28/92/282892/7496500.3.jpg?l=1351077857000Drugi film to Życie Pi. Na wielu forach wywołuje on rożne emocje. Jedni go sobie chwalą, inni wręcz przeciwnie. Jedno jest pewne, to świadczy o tym, że nie da się przejść obok niego obojętnie. Jako główny zarzut jawi się brak realizmu. No cóż na pierwszy rzut oka może tak być, jednakże ze względu na specyfikę tego filmu, nie do końca to jest prawda. Dla mnie ten film jest metaforą, w którym wątki nierealne jak owa wędrująca wyspa, są zabiegiem specjalnym mającym na celu wzbudzić zwątpienie. Ponoć był to także zamysł samego autora tekstu. Jak sadze odnosi się to także do wiary w Boga. Zresztą w końcówce filmu jest to wyjaśnione. Po drugie brak akcji, no cóż daremno tu szukać krwawej rozróby. Film jest refleksyjny, pod pewnymi względami filozoficzny z niesamowitymi widokami. Różnorodność zdań jest bardzo ważna, jednakże czasami kierując się opiniami innych, można przegapić naprawdę interesujący film. Dlatego, jeśli kogoś z Was zainteresuje jakiś film, to nie patrzcie na opinie innych, bo to psuje tylko odbiór filmu poprzez sugerowany tok myślenia. Więc najpierw obejrzyjcie a potem skonfrontujcie to z powstałymi wcześniej opiniami.

czwartek, 7 lutego 2013

Nowa odsłona...;)

Mój blog nabrał wreszcie koloru i wyrazu, a to dzięki poświęceniu czasu na przygotowanie szablonu przez Dzosefinn.  Sama nie osiągnęłabym takiego efektu. Kochana jesteś Wielka. Dzię-ku-ję :*:*:*

sobota, 2 lutego 2013

Rozmyślenia

Czasami człowiek uświadamia sobie, że pewne rzeczy, sprawy, osoby były zbyt wyidealizowane. Gdy zdaje się z tego sprawę przychodzi refleksja, w której nie jest się niczego pewnym. Jedynym wyjściem było by ucieczka tam gdzie nikt by nie odnalazł uciekiniera. Ale czy na pewno jest to wyjście? Po prostu czasami tak ma się wszystkiego dość, że nie wiadomo co ze sobą zrobić...zna ktoś lekarstwo?